I fot. Magda Chołyst I
Na początku nie wiedziałam, kto jest klientem a kto baristą.
Wokół lady zebrało się kilka osób. Sypało anegdotami, żartami, ktoś kogoś klepał przyjacielsko po plecach. W kącie pod ścianą jakaś para robiła prasówkę. Zatopieni, każde w swoim tytule, co chwilę podrzucali sobie zadziwienie światem. Tuż obok siedziały długowłose licealistki. Szperały w książkach, zawieszały się na ekranach swoich cienkich jak listki notebooków albo z chichotem zerkały w stronę profesora, schowanego za wielką płachtą gazety na drugim końcu lokalu. Jedynie wysuwająca się spod papieru ręka, szukająca po omacku filiżanki espresso, świadczyła o tym, że wciąż jeszcze tam jest.
Poza tym, co chwilę ktoś wchodził na małą czarną, może na kilka stron książki. Posiedział, zamieniał parę słów albo przyklejał się do własnych myśli. Niby mieli krótką przerwę, ale ten, kto zerknął na ladę ze słodkim i słonym musiał zahaczyć o napis: „czasami jest szybciej, gdy się robi wolniej”. Byli też tacy, co wpadali z impetem, wpuszczając do środka zimowe jęzory powietrza, chwytali kawę, kanapkę i biegli dalej. Wszyscy zdawali się być tam u siebie. Brakowało im tylko kapci i własnego kubka.
Lokalna synergia i zajawka kawą – odpowiadają Magda i Konrad, kiedy pytam ich o to, co tworzy to miejsce. Nazwa lokalu pochodzi od znanego, XIX-wiecznego zabytku, znajdującego się na Starej Ochocie, zaprojektowanego przez Williama Lindleya. Niegdyś mieściła się tutaj pralnia chemiczna. Kiedy ją zamknięto, okazało się, że lokal należy do miasta. Wygrali przetarg. To było 7 lat temu.
Podczas naszej rozmowy okazuje się, że, mimo mojej wieloletniej zażyłości z kawą, niewiele o niej wiem. Tego, że jej bukiet smakowy potrafi być bogatszy od wina. Że najlepsza kawa powstaje krótko po wypaleniu jej ziaren. Ich kawiarnia jako jedna z pierwszych, zapoczątkowała tak zwaną „trzecią falę kawy” skupiającą się na slow coffee i alternatywnych metodach przyrządzania naparu.
Opowieść Mady co chwilę przerywają kolejne powitania stałych bywalców. Pana od espresso, który każdą wypitą filiżankę przelewa później na bloga, pani dziennikarki albo sąsiada zza rogu. I jeszcze kogoś z odległej dzielnicy, kto po przeprowadzce, wciąż tęskni za gęstym, czarnym trunkiem, który ktoś jeszcze inny przywiózł w prezencie z drugiego końca świata.