Obrazek pierwszy.
Miejsce: Łazienkowa alejka.
Czas: Poranek, kwietniowy.
Biegiem do domu. Brzuch burczy o śniadaniu. Po drodze, chwila zatrzymana. Burczeniu wbrew.
Duże kółko. Potem mniejsze. I mniejsze. Aż do obrotów wokół własnej osi. I znów duże kółko. Mniejsze. I mniejsze. Obrót wokół własnej osi. W kałuży tańczy jeż! Nie wiem, czy oczom wierzyć. A jednak! Derwisz kolczasty.
Obrazek drugi.
Miejsce: Ulica Próżna. Jeszcze bez makijażu. Cegły wystają jej z butów.
Czas: Czerwiec. Chwila po deszczu. Ciepłym, burzowym.
Zapach rozgrzanego chodnika unosi się w powietrzu. Wiadomość od Jana: Spadł deszcz. Chyba wejdę w kałużę. Ja też! Ja też chcę! Drogi Jan. Ile w nim zachwytu. I chłopięcego łobuzerstwa w oku, choć włosy już pięknie posrebrzane.
Obrazek trzeci.
Miejsce: Sieleckie zakamarki.
Czas: Wieczór, październikowy.
Porządki. Deszcz w parapet stuka. Stuka? Niebo schodzi na ziemię! Wychodzę niechętnie. Ze śmieciami. I zostaję. Jakoś tak. Z kałuży w kałużę. Z deszczem taniec ochlapaniec. Mokry cały do domu wracam. Stuka serce. Lekcje jeża i Jana nie poszły w las, w kałużę wejść wolały. Przed papierem się kłaniam. Kredką piszę. Chodzenie po kałużach jest chodzeniem po chmurach trochę.