Pędzimy po Lesie Bielańskim rowerami. Jest pięknie. Zieleń. Przyroda. Cisza. Czasami przebiegnie nam przez drogę leśna zwierzyna.
– Patrz kościół!– wołam do Harry’ego.
– W środku lasu? – pyta.
– Osioł!!! – dodaję w chwilę później.
– Niemożliwe – odpowiada Harry. Oboje zsiadamy z rowerów.
Osioł strzyże uszami, jest za drewnianym ogrodzeniem, zza którego nagle, jak spod ziemi, wyłania się Pani z siatą pełną marchwi.
– Nakarmicie Franka? Jest głodny… – prosi i wręcza nam marchew.
– Franka? – patrzymy po sobie zdziwieni.
– No Franka – osiołka księdza Wojtka. Nie znacie? (Franka czy Wojtka – myślę, bo to dla mnie niejasne, ale nie dopytuję, bo nie znam żadnego z nich) – Zostawiam was – dodaje tajemnicza Pani i odchodzi. Zostajemy z osiołkiem, który radośnie chrupie i nadal strzyże uszami. Tak poznajemy Franka.
Przy kolejnej wizycie spotykamy księdza Wojtka – to proboszcz tutejszej parafii. Ukrytej w środku lasu, najmniejszej pod względem liczby zarejestrowanych parafian w archidiecezji warszawskiej.
– Dobrze Was widzieć – mówi i uśmiecha się serdecznie – Może się tu kiedyś pobierzecie na Bielanach? Zapraszam! – Patrzymy po sobie zdziwieni bezpośredniością księdza – Franek się ucieszy – dodaje.
– A skąd takie imię dla osła – Franek? – pytamy.
– Nie wiecie? Od Franciszka Macharskiego – odpowiada i uśmiecha się szeroko.
Już od pierwszego spotkania czujemy, że podoba nam się jego poczucie humoru, a to dopiero początek…
Minęły dwa lata…
Jest 27 sierpnia, sobota – najgorętszy dzień tego lata. I najpiękniejszy. Dzień naszego ślubu.
Wojtek wychodzi do nas przed kościół. Jest podekscytowany, bo podjechaliśmy do ślubu starym żółtym „ogórkiem”. Tak jak my lubi stare VW. Macha głową z aprobatą.
– Dobrze Was widzieć, podjechaliście najlepszym samochodem świata – mówi i z szerokim uśmiechem zaprasza nas do kościoła, gdzie czekają już wszyscy goście.
– Poczekaj marchewka – mówię do Harry`ego i wskazuje na naszą ślubną kontrolną listę.
A na niej dwie pozycje – obrączki i marchewka. Bez nich ślub się nie odbędzie.
Każde miejsce rządzi się swoimi prawami i obrzędami. Bielany także posiadają swoje, odrębne. Tu „ślubną bramą” jest Franek. Nie zbiera na flaszkę, ale bez marchewki – nie przepuści. Na szczęście tego dnia mieliśmy jedno i drugie – obrączki i marchewkę.
Wojtek miał rację – Franek się ucieszył…